Ktoś postronny mógłby powiedzieć, że to ulica, gdzie po zmroku lepiej nie wchodzić. Prawda jest inna. Ludzie tam żyjący są życzliwi, pomocni, a o wygląd wokół domu dbają sami. Zarządca terenów? Ma ich, kolokwialnie mówiąc, gdzieś. Zapraszam do historii ludzi mieszkających na ulicy Freta.
Freta łączy się ze Stawidłową tuż obok Nowodworskiej. Wjeżdżam od strony Stawidłowej. Zawieszenie samochodu zostało zaatakowane przez wystające kamienie, które tworzą, przynajmniej w teorii, ulicę. Nierówności, wyboje, wysokie krawężniki (lub ich brak), powykrzywiane chodniki. Tak, to nie droga prowadząca w pole, tylko ulica Freta w (według statystyk) 120-tysięcznym mieście. Remont? Mieszkańcy śmieją się, gdy zadaję takie pytanie. Odpowiadają zgodnie: jak sami nie naprawimy, to nikt nam tego nie zrobi.
Parkuję, biorę aparat, wysiadam. Wchodzę pomiędzy jeden blok, a drugi. Wąskie przejście, z frontów budynków odpada tynk. Wita mnie dwóch mieszkańców, pytają co robię. „Plac zabaw wreszcie nam zbudują?” Odpowiadam, niestety, przecząco. A jakiekolwiek zagospodarowanie tego terenu po prostu przydałoby się.
Podwórko otoczone blokami to całkiem, można by rzec, przytulne miejsce. A właściwie takie by było, gdyby cokolwiek ktokolwiek z nim zrobił. Teraz to obraz nędzy i rozpaczy. Stare, rozpadające się deski z ogrodzenia, które lata świetności ma dawno za sobą. Huśtawka-widmo ledwo stoi. Obraz jak w czarnobylskim opuszczonym mieście Pripiat. Mężczyźni cały czas opowiadają mi historię tego miejsca.
My to wszystko sami zrobiliśmy, ale tak naprawdę nikt z nas nie zna się na budowie placów zabaw. A to musi być bezpieczne, żeby dzieciakom krzywda się nie stała. Czas zrobił swoje, rozpadło się i tak o, widzisz pan, leży to wszystko.
I dodają:
Mogliśmy złożyć wniosek do tego całego Budżetu Obywatelskiego, ale spóźniliśmy się. Nie jesteśmy w stanie myśleć o wszystkim.
Przy okazji gromadzi się wokół mnie coraz większa liczba mieszkańców. Cieszą się, że ktoś wreszcie zainteresował się tym miejscem. Młodzież dogryza, że siedziba naszej redakcji jest na Strażniczej, a dopiero teraz przyjeżdżamy do nich. No cóż – zgadza się. Najciemniej pod latarnią. Własną.
Pozostałość po starym placu zabaw jest zlokalizowana tuż pod starym, zeschłym drzewem. Jeden z mieszkańców zwraca mi uwagę, że takich drzew jest tutaj więcej. Każde z nich lata świetności, podobnie jak plac zabaw, ma za sobą. Widać jednak ich dawną potęgę. I właśnie ta potęga może być zabójcza. Rozłożyste korony, długie i grube gałęzie. Spróchniałe.
Boimy się wychodzić podczas wiatrów z domów. Nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś gałąź pęknie i spadnie komuś na głowę. Z takiej wysokości dla dziecka to śmierć na miejscu. Dorosły też pewnie by padł.
Na całym podwórku są trzy takie drzewa. Wszystkie trzy w bezpośrednim sąsiedztwie bloków, mieszkań, garaży, samochodów. Pomimo wielu zgłoszeń nie zrobiono z nimi nic. Będą straszyć zapewne do momentu, kiedy same się nie poddadzą. A wtedy przyjadą tam wszystkie redakcje, być może nie tylko elbląskie. Nagłówki w gazetach? „Dwójka dzieci zginęła przygnieciona drzewem”. Realne? Oczywiście.
Podchodzimy do budynków. Chodniki? Słyszę śmiech. O remont nie pytam. Słucham. Mieszkańcy wskazują poszczególne lokale. Okna w nich to nadal nie popularne „plastiki”, a stare, drewniane.
Wie pan jak przez nie wieje? A jaka wilgoć w mieszkaniach? Grzyb?
Okna wymienia się na własny koszt, później można zwrócić się z podaniem o zwrot pieniędzy. Teoretycznie wszystko jest okej. Koszt wymiany okien? Każdy, kto to robił wie, ile może to kosztować. Najczęściej bez kredytu nie damy rady. Podobna sytuacja jest w przypadku mieszkań na Freta. Zapłać sam, złóż wniosek. Po zmianie okien przychodzi inspekcja. Nie musi jednak wchodzić do mieszkania. Odbioru dokonuje się tutaj z ulicy.
Sytuacja była z pozoru prosta. Wymieniłem okna na plastikowe. Złożyłem stosowne dokumenty, czekałem na zwrot pieniędzy. Minął miesiąc, drugi, trzeci. Udałem się do zarządcy. Usłyszałem, że nie wymieniłem na takie, jakie były w zaleceniu. Spytałem więc kiedy był odbiór. Usłyszałem, że odbiór został wykonany z... ulicy. Nie było potrzeby zachodzenia do mieszkania. Śmiać się czy płakać?
Czy to wszystkie absurdy, jakie istnieją na ulicy Freta? Nie. Z mieszkańcami rozmawialiśmy kilka godzin. Czas ich zarzuty skonfrontować z zarządcą.
Druga część reportażu – już w przyszłym tygodniu.